(Minghui.org)
(Kontynuacja części 1)
Zmiany w Biurze 610
Kiedy dowiedzieliśmy się, że wyrok mojego męża został wydany na polecenie Biura 610, pozasądowej instytucji, która zazwyczaj nie kontaktuje się bezpośrednio z praktykującymi, postanowiliśmy to sprawdzić. W pierwotnym wyroku zauważyliśmy, że sędzia powołał się na decyzję Biura 610. Jednak ten rzekomy dokument nie zawierał ani nazwiska funkcjonariusza, ani żadnej oficjalnej pieczęci potwierdzającej jego autentyczność.
Poszłam więc do Biura 610 i spotkałam dyrektora Binga. Na początku nie chciał podać swojego nazwiska, a inni funkcjonariusze również zachowywali się nieuprzejmie. Otoczyli mnie i zaczęli krzyczeć, bo nie spodziewali się, że ktoś z rodziny zatrzymanego praktykującego odważy się tam przyjść.
Nie bałam się, ponieważ wiedziałam, że ich działania nie mają podstaw prawnych. Jeden z nich wskazał na mnie palcem i zagroził, że wezwie policję, aby mnie aresztować. Wstałam i powiedziałam: „Możecie zadzwonić teraz. Jestem starszą osobą i przyszłam wam powiedzieć, żebyście nie czynili złych rzeczy. Niebiosa patrzą na każdego z nas. Jesteście młodzi – jeśli poniesiecie konsekwencje za złe uczynki, co wasze rodziny zrobią?”
Bing poprosił mnie, abym usiadła, żeby Chen – inny funkcjonariusz – mógł mnie nagrać, jakby przesłuchiwał więźnia. Odmówiłam, ponieważ byłoby to naruszeniem moich praw.
Pokazałam im Dokument nr 39 Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego z 2000 roku, który wymienia 14 organizacji zakazanych jako sekty – Falun Dafa nie znajduje się na liście. Nie chcieli na niego spojrzeć, twierdząc, że go znają. Powiedzieli, że wykonują jedynie polecenia przełożonych i powtarzali propagandowe kłamstwa na temat sfingowanego samospalenia na placu Tiananmen. Wyjaśniłam im szczegółowo, że incydent był sfabrykowany przez KPCh, a oni słuchali w ciszy.
„Tylko dlatego, że mój mąż wyrył na tykwach słowa ‘Prawda-Życzliwość-Cierpliwość’, skazaliście go na ponad osiem lat. To przesada”, powiedziałam. „W jaki sposób skrzywdził kogokolwiek, rzeźbiąc tykwę?”. Chen powiedział, że powiedziałam już dość i zasugerował, abym wyszła, bo w budynku są kamery. Odprowadził mnie na dół.
Ktoś z budynku powiedział mi, że to Ke, były funkcjonariusz Biura 610, wydał decyzję w sprawie mojego męża. Ponieważ Ke przeszedł do Wydziału Zdrowia Publicznego, znalazłam numer telefonu i zadzwoniłam. Powiedział, że już nie pracuje w Biurze 610 i żebym kontaktowała się z Bingiem.
Atmosfera w Biurze 610 była znacznie bardziej wroga niż w innych miejscach, w których byłam. Czułam dyskomfort i powiedziałam innym praktykującym, że nie chcę tam wracać. Po wspólnej wymianie doświadczeń zrozumiałam jednak, że jest to ważne, więc postanowiłam kontynuować.
Przygotowałam oświadczenie obronne i inne dokumenty, wybrałam część i wysłałam. Złożyłam też skargi przeciwko Ke’owi i Bingowi. Kiedy przekazałam te skargi urzędnikom w budynku Biura 610, nie byli tak agresywni, jak się spodziewałam. Wręcz przeciwnie, zachowywali się dużo spokojniej. Jeden z funkcjonariuszy przyjął skargi i włożył je do szuflady.
Biuro 610 mieściło się w tym samym budynku co Komitet Spraw Politycznych i Prawnych (PLAC). Poszłam tam, aby znaleźć Binga i porozmawiać o zwolnieniu mojego męża ze względu na stan zdrowia. Bing nie był obecny, więc zajrzałam do sąsiednich biur. W jednym z nich, na niższym piętrze, rozmawiałam z kimś, kto uważnie wysłuchał historii o prześladowaniach mojego męża. Gdy rozejrzał się, czy nikt nie patrzy, szepnął mi, żebym spróbowała odwiedzić inne biuro, wskazując je palcem.
Było to biuro zastępczyni sekretarza Partii. Była bardzo życzliwa. Po wysłuchaniu całej sprawy zadzwoniła do Binga, aby przybył, a następnie w mojej obecności poprosiła go, aby zajął się moją sprawą. Gdy Bing odprowadzał mnie na dół, powiedział ochroniarzowi, że jeśli znów przyjdę, mam zostać wpuszczona.
Gdy odwiedzałam Biuro 610 później, było to już dużo łatwiejsze – jak odwiedziny u sąsiada. Bing i inni funkcjonariusze również byli dla mnie życzliwi.
Aby udowodnić, że decyzja Biura 610 była niezgodna z prawem, poprosiłam prowincjonalny Departament Sprawiedliwości o Ujawnienie Informacji Publicznej. Zapytałam, czy Biuro 610 z mojego okręgu jest zarejestrowaną instytucją orzeczniczą podlegającą departamentowi. Departament odpisał, że nie. Dostarczyłam tę odpowiedź oraz inne dokumenty do Biura 610.
Po pewnym czasie zauważyłam, że nastawienie Binga się zmieniło. Lang, zastępca dyrektora więzienia, kiedyś pytał mnie o mojego męża po jego śmierci w więzieniu. Wtedy był bardzo wrogi. Po skontaktowaniu się z prowincjonalnym i lokalnym PLAC oznajmił, że planują zaostrzyć prześladowania wobec Dafa.
Dzień przed kolejnym spotkaniem z Bingiem, Lang znów do mnie zadzwonił. Powiedziałam, że skoro mają GPS, mogą mnie znaleźć i powiedzieć to osobiście. Po chwili Lang i inny funkcjonariusz pojawili się w biurze Binga.
Podczas tego spotkania Lang naciskał, aby skremować ciało mojego męża. Byłam zdenerwowana i niechcący powiedziałam kilka rzeczy, które mogły mi zaszkodzić. Bing lekko szturchnął mnie, ostrzegając, żebym nie mówiła słów, które Lang mógłby wykorzystać przeciwko mnie. Natychmiast zrozumiałam aluzję. „Skoro jej mężowi się to przydarzyło, musicie załatwić to w sposób, który ją usatysfakcjonuje,” powiedział Bing do Langa. Zaskoczeni tym, Lang i drugi funkcjonariusz złagodnieli.
Bing później powiedział mi, że jeśli ktoś z więzienia znów się ze mną skontaktuje, mam zadzwonić do niego. Gdy przyszli przedstawiciele więzienia, zaprosiłam Binga, a on wygłosił długą reprymendę w ich obecności, w mojej obronie. Widząc, że ustawił się właściwie, byłam zadowolona.
W moim mieście jest kilka dzielnic. W ostatnich latach zauważyliśmy, że w dzielnicy, za którą odpowiadał Bing, było znacznie mniej przypadków prześladowań niż w innych obszarach. W podobnych sprawach, gdy praktykujący wyjaśniali prawdę twarzą w twarz, w innych dzielnicach mogli być skazywani na trzy lata, podczas gdy u nas często zatrzymywano ich tylko na kilka dni albo wypuszczano od razu. W tych okręgach nawet kilku praktykujących mogło zostać skazanych na rok więzienia, natomiast w naszej dzielnicy przez ostatnie lata nie odbyła się żadna rozprawa przeciwko praktykującym.
Upokorzona podczas wizyty w więzieniu i dalsze wyjaśnianie prawdy
Po tym jak sąd drugiej instancji podtrzymał pierwotny wyrok, mój mąż został w 2020 roku osadzony w więzieniu. W ciągu jednego roku pozwolono nam porozmawiać z nim jedynie trzy razy. Potem nie mieliśmy już o nim żadnych wiadomości. Cała rodzina bardzo się martwiła. Planowałam go odwiedzić, ale moje dwie córki mówiły, że byłoby to zbyt ryzykowne, by starsza kobieta taka jak ja podróżowała sama. Po kilku miesiącach nie mogłam już dłużej czekać i zdecydowałam się pojechać sama, nie mówiąc o tym córkom.
Kiedy przyjechałam, strażnik odmówił wpuszczenia mnie. Podeszło dwóch funkcjonariuszy. Powiedziałam, że przyszłam dowiedzieć się, co z moim mężem, i zapytać o możliwość zwolnienia go na leczenie. Jeden z nich, En, kierownik, zapytał, czy również praktykuję Falun Dafa. Odpowiedziałam, że to nie ma związku z moją sprawą.
Poprosiłam, by pozwolono mi porozmawiać z mężem przez telefon i sprawdzić, jak się czuje. En nie odpowiedział, więc poprosiłam o spotkanie z dyrektorem więzienia. Również brak reakcji. Gdy weszli z powrotem do środka, poszłam za nimi, lecz strażnik mnie zatrzymał. „Od kilku miesięcy nie mam żadnych wieści o moim mężu. Bardzo się martwię, nawet nie spędziliśmy razem Nowego Roku” – powiedziałam. „On jest już bardzo stary. Co jeśli jest chory? Jak ja mam dalej żyć, jeśli coś mu się stanie?”. Łzy napłynęły mi do oczu.
Kilku strażników zaprosiło mnie do biura. Na początku po prostu słuchali, gdy wyjaśniałam, dlaczego przyjechałam. Po chwili wszedł inny funkcjonariusz (prawdopodobnie policjant). Wskazał palcem na mój nos i zaczął mnie wyzywać. Wstałam i powiedziałam: „Chce mnie pan pobić i aresztować? Proszę bardzo! Skoro mój mąż jest tutaj, to ja też zostanę”. Inni funkcjonariusze powstrzymali go.
Po chwili przyjechał policyjna furgonetka Iveco. Kilku funkcjonariuszy powiedziało, że są z lokalnego komisariatu. Sprawdzili mój dowód osobisty, zrobili zdjęcia i spisali moje oświadczenie. Widząc, że tak traktują siedemdziesięcioletnią kobietę, En nadal nie reaguje na moje prośby, martwiłam się o męża jeszcze bardziej.
Po powrocie do domu złożyłam Wniosek o Udostępnienie Informacji Publicznej do komisariatu odpowiedzialnego za tamten rejon. W szczególności chciałam uzyskać dane funkcjonariuszy, którzy spisywali moje oświadczenie w więzieniu.
Kilka dni później zadzwonił ktoś, kto przedstawił się jako dyrektor tego komisariatu. Powiedział, że otrzymali mój wniosek i potrzebuje wyjaśnić szczegóły. Rozmawiałam z nim przez chwilę.
Dwa tygodnie później dyrektor powiedział, że jest służbowo w moim mieście i zapytał, czy mogłabym się z nim spotkać. Pomyślałam, że skoro pokonał tak długą drogę, powinnam się z nim zobaczyć.
Dyrektor wyjaśnił, że jego przełożony poprosił go, by wyjaśnił mój wniosek. Owszem, ich komisariat odpowiada za tamten rejon, ale osoby, które wtedy spotkałam, były strażnikami więziennymi, a nie policjantami z jego komisariatu. Podał mi także nazwisko i numer policyjny osoby, która kierowała tamtą napaścią. Wyjaśnił, że policyjny identyfikator ma sześć cyfr, podczas gdy identyfikator strażnika więziennego – pięć. Powtarzał, że ci ludzie nie byli z jego komisariatu, a policyjna furgonetka także nie należał do nich.
Następnie złożyłam kolejne skargi do więzienia i prowincjonalnego Biura Administracji Więziennictwa, lecz nie otrzymałam odpowiedzi. Jednak podobna sytuacja już się nie powtórzyła, a późniejsze wizyty przebiegały w mniej wrogiej atmosferze.
Podczas jednej z tych wizyt dowiedziałam się czegoś nowego. Od końca 2020 roku więzienie odebrało mojemu mężowi wszelkie prawa do widzeń, rozmów telefonicznych, połączeń wideo i korespondencji, ponieważ odmówił porzucenia Falun Dafa. Wpłaciliśmy 200 juanów, aby mógł zadzwonić do nas przez wideokonferencję, ale nie pozwolono mu zadzwonić. Odebrano mu prawa – a potem zmarł.
Z tego powodu złożyłam Wniosek o Udostępnienie Informacji do prowincjonalnego Biura Administracji Więziennictwa. W odpowiedzi wniosłam skargę o ponowne rozpatrzenie administracyjne. „Prawo więzienne wyraźnie stanowi, że funkcjonariusze więzienni powinni zapewnić osadzonym prawo do apelacji zgodnie z prawem. Innymi słowy, osadzeni mają prawo do nieprzyznania się do winy” – napisałam.
„Rezygnacja z wiary jest równoznaczna z przyznaniem się do winy. Artykuł 7 Prawa więziennego stanowi: ‘Godność ludzka więźnia nie może być poniżana, a jego bezpieczeństwo osobiste, majątek oraz prawa do obrony, petycji, skargi i oskarżenia oraz inne prawa, które nie zostały mu odebrane lub ograniczone zgodnie z prawem, nie mogą być naruszane.’ To oznacza, że mój mąż miał prawo nie przyznać się do winy” – kontynuowałam.
„Nie istnieje też przepis zabraniający zwolnienia warunkowego osobom nieprzyznającym się do winy. Odmowa udzielenia mu zwolnienia tylko dlatego, że nie wyrzekł się swojej wiary, jest bezprawna. Obowiązuje zasada prawna: ‘Co nie jest zabronione, jest dozwolone’”.
Ponieważ Biuro Administracji Więziennictwa nie udzieliło odpowiedzi, złożyłam wniosek o ponowne rozpatrzenie. Wskazałam urzędników, którzy złamali prawo, oraz ponownie podkreśliłam, że Falun Dafa jest całkowicie zgodne z prawem, a mój mąż także przestrzegał prawa. Po pewnym czasie zadzwonił do mnie pracownik tego biura, mówiąc, że moje dokumenty są bardzo dobrze przygotowane. Podobnie skontaktował się pracownik miejskiego Departamentu Sprawiedliwości i powiedział to samo.
Mój mąż zmarł
Po tym jak mój mąż został osadzony w więzieniu, złożyłam w jego imieniu dokumenty do więzienia i do organów wymiaru sprawiedliwości, prosząc o interwencję.
Z powodu prześladowań cierpiał na ciężką anemię, a w jednym oku niemal całkowicie utracił wzrok. Ekspert medyczny powiedział, że długotrwała anemia może prowadzić do niewydolności narządów. To bardzo poważne, bo niewydolność organów, szczególnie niewydolność serca, może doprowadzić do śmierci w każdej chwili.
W związku z tym złożyłam Wniosek o Wykonanie Obowiązków do więzienia, prowincjonalnego Biura Administracji Więziennictwa oraz do Departamentu Sprawiedliwości. Ze względu na charakter wniosku osoby odpowiedzialne mogły zostać pociągnięte do odpowiedzialności administracyjnej za nadużycie uprawnień.
Razem z córką jeździłyśmy też wielokrotnie do więzienia i Biura Administracji Więziennictwa, składając wnioski o zwolnienie mojego męża na leczenie. Minął rok, a więzienie nie podjęło żadnych działań. Złożyłam więc skargę i więzienie wysłało dwóch pracowników do naszego miasta.
Przyjechali w porze obiadowej i pojechali z moją córką do dzielnicowego Departamentu Sprawiedliwości. Pracownicy Departamentu byli wrogo nastawieni i próbowali nas wyrzucić. Funkcjonariusze więzienni starali się nas wesprzeć i bardzo zabiegali o przyznanie zwolnienia medycznego. Ale Departament Sprawiedliwości upierał się, twierdząc, że dokument jest w niewłaściwym formacie. Pracownicy więzienia nie mieli wyjścia i zadzwonili do dyrektora więzienia Jinga, który powiedział im, by następnym razem złożyć dokumenty w nowym formacie i przekazać je Departamentowi dopiero wtedy.
Widząc, że pracownicy więzienia bardzo się starają, moja córka im podziękowała i zaprosiła ich na posiłek. Odmówili. Jeden z nich powiedział: „Jiang poprosił, żebyśmy przekazali wam, że wasza mama bardzo dobrze pisze. Mamy nadzieję, że nie będzie już składała kolejnych skarg”.
„Oczywiście, że moja mama jest bardzo zdolna. Kiedyś podróżowała po całym kraju, prowadząc interesy. Cała rodzina na niej polega” – odpowiedziała moja córka.
Wkrótce potem dowiedziałyśmy się, że Jiang został przeniesiony na inne stanowisko.
Kiedy funkcjonariusze więzienia ponownie przyjechali do Departamentu Sprawiedliwości, znów ich odrzucono – pod tym samym pretekstem niewłaściwego formatu dokumentów.
Sześć miesięcy później mój mąż ponownie trafił do szpitala. Tym razem więzienie nie zadzwoniło do mnie, tylko do mojej córki. Gdy o tym usłyszałam, zadzwoniłam do ordynatora. Lekarz powiedział, że mój mąż jest w stanie krytycznym, wystawiono trzy zawiadomienia o zagrożeniu życia, i poprosił, byśmy przyjechały.
Natychmiast zadzwoniłam do dyrektora szpitala więziennego, pytając o stan męża. Powiedział, że mój mąż ma się dobrze.
„Słyszałam, że jest w stanie krytycznym” – odpowiedziałam.
„Kto tak powiedział? Kto pani to powiedział?” – dopytywał.
„To nieważne” – odparłam. „Proszę powiedzieć prawdę – czy mój mąż jest w stanie krytycznym?”
Gdy zobaczył, że jestem stanowcza, złagodniał i powiedział, że możemy przyjechać następnego dnia.
Pojechałyśmy z córką następnego dnia. Był rok 2022, więc kupiłyśmy stroje ochronne z powodu pandemii. Ale po drodze zatrzymała nas blokada sanitarna i musiałyśmy wrócić do domu. Po moich stanowczych żądaniach dyrektor zgodził się, byśmy przyjechały dzień później jako przypadek specjalny. Jednak zanim przyjechałyśmy, zadzwonił i powiedział, że mój mąż zmarł.
Więzienie powiedziało, że wyślą po nas samochód, abyśmy mogły go zobaczyć, ale odmówiłam. „Gdy mój mąż żył, nie pozwolono nam go odwiedzić. Teraz, kiedy nie żyje, jaki to ma sens? Dlaczego wcześniej tak baliście się naszego przyjazdu?” – zapytałam.
Widząc, że nie pojadę, więzienie wysłało kilku funkcjonariuszy, by ze mną negocjowali. Wśród nich był kierownik ds. edukacji, Heng, nastawiony bardzo wrogo.
Powiedział: „Musimy szybko skremować ciało. Inaczej jego twarz sczernieje. I tak go skremujemy, nawet jeśli się pani nie zgadza”.
Odpowiedziałam: „Jeśli takie macie plany, to proszę bardzo. Mój mąż zmarł w więzieniu bez żadnego powodu. Nie było przy nim żadnego członka rodziny. Mam wiele pytań – dlatego kremacja musi zostać wstrzymana”. Zamilkł.
Inny funkcjonariusz zapytał, czy mam trudności finansowe. Jeśli tak, mogą mi dać kilka tysięcy juanów. Powiedziałam, że mam emeryturę i nie potrzebuję pieniędzy. Chcę jedynie wiedzieć, co stało się z moim mężem.
Heng powiedział, że przygotowywali dla niego dobre jedzenie, takie jak makaron z jajkiem – pewnie lepsze niż to, które jadł w domu.
„Kogo próbujecie oszukać?” – zapytałam. „W waszym więzieniu zmarło wielu praktykujących. Dlaczego nagle mielibyście tak dobrze traktować mojego męża?”.
Przysyłali kolejnych ludzi, by ze mną rozmawiali, ale nie ustąpiłam. W końcu jeden z nich powiedział:„Innym rodzinom płacimy 8–9 tysięcy juanów za śmierć. W pani przypadku możemy zapłacić więcej, może 10–20 tysięcy, ale nie więcej niż 50 tysięcy”.
Odpowiedziałam, że nie ma sensu o tym rozmawiać. „Gdybym nie praktykowała Falun Dafa, znalazłabym wielki kij i was nim pobiła. W rzeczywistości sami zostaliście oszukani przez KPCh, aby czynić złe rzeczy, przez co staliście się ofiarami prześladowań. Lepiej zastanówcie się, zanim zrobicie coś takiego ponownie”.
W końcu skontaktował się ze mną Gao z Biura Administracji Więziennictwa i powiedział, że nadzoruje dyrektora więzienia. Zapytałam, dlaczego nie pozwolono nam odwiedzić męża, mimo że trzykrotnie wystawiono zawiadomienie o stanie krytycznym. „Uważam, że doszło tu do nadużycia uprawnień i chcę wiedzieć, co się stało” – wyjaśniłam. Ciało mojego męża pozostawało zamrożone w domu pogrzebowym, a więzienie przez pewien czas nie kontaktowało się ze mną.
Niespodziewane przesłuchanie wymknęło się spod kontroli
Po wielokrotnych prośbach pozwolono mi odwiedzić więzienie, gdzie pokazano mi nagranie z monitoringu przedstawiające mojego męża w więzieniu. Trwało nieco ponad dziesięć minut i było wyraźnie zmontowane.
Gdy poprosiłam o możliwość obejrzenia pełnego nagrania, powiedziano mi, że pozostałe materiały zostały skasowane i zachowano jedynie ten fragment. Uznałam, że coś tu jest nie tak, więc złożyłam Wniosek o Udostępnienie Informacji Publicznej. Nikt jednak nie odpowiedział.
Zadzwoniłam więc do zespołu prokuratury rezydującego w więzieniu oraz do Prowincjonalnego Biura Administracji Więziennictwa, prosząc o dostęp do pełnego nagrania. W ciągu miesiąca wykonałam 27 telefonów, ale nikt nie odpowiadał. W kolejnych dwóch miesiącach wykonałam 299 połączeń. Połączenia udało się uzyskać 13 razy, lecz za każdym razem osoba odpowiedzialna była „nieobecna”. Wszystkie te połączenia skrupulatnie zanotowałam.
Pod koniec 2023 roku zadzwonił do mnie prezes szpitala więziennego, informując, że dyrektor więzienia spotka się ze mną w ustalonym terminie. Gdy z dziećmi przyjechałam do hotelu, okazało się, że w pokoju było już ponad dziesięciu urzędników. Kamera była skierowana na miejsca przygotowane dla nas. Powiedziano nam, że będzie to „przesłuchanie”.
Widok ten mnie wzburzył i nawet chciałam wyjść. Przygotowali to starannie, dlatego nie poinformowali nas wcześniej – chcieli nas zaskoczyć. Byłam rozczarowana, bo nie pokazali mi nagrania, a teraz urządzali coś takiego. Miałam przy sobie tylko dwie córki i siostrzeńca. Pomyślałam jednak, że skoro już tu jestem, zobaczę, co zamierzają – jako praktykująca Falun Dafa nie bałam się.
Po rozpoczęciu przesłuchania prowadzący przedstawił się, mówiąc, że jest koordynatorem lokalnej PLAC. Poinformował, że są cztery osoby z więzienia i sześciu urzędników z lokalnych władz, w tym przedstawiciele NPC i CPPCC. Obecny był także Bing z Biura 610. Przerwałam mu i powiedziałam, że nie zapamiętam wszystkich nazwisk. Wyjęłam notes i oznajmiłam, że muszę zapisać imiona, nazwiska i numery telefonów wszystkich obecnych.
„Nie ma potrzeby” – powiedział prowadzący.
„Muszę to zrobić, bo będę to później wyjaśniać” – odparłam stanowczo.
Widząc, że nie jest w stanie mnie powstrzymać, zgodził się.
Zaczęłam więc zapisywać nazwiska, telefony, miejsce pracy i stanowiska wszystkich obecnych. Nie mieli wyboru i musieli mi je podać. Gdy zapytałam ostatniego mężczyznę, wystraszył się i cofnął.
„Nie trzeba mnie zapisywać, ja tu jestem tylko prawnikiem” – powiedział, machając ręką.
Rozbawiło mnie to. „Skoro jest pan prawnikiem, to czego się pan boi?” Wyglądało na to, że nawet prawnicy wiedzieli, że to spotkanie jest niewłaściwe.
Dopiero później dowiedziałam się, że podejrzewali, iż wspierają mnie jacyś praktykujący Falun Dafa. Już w chwili, gdy weszliśmy, pracownicy więzienia podejrzewali, że mój siostrzeniec jest praktykującym, otoczyli go i zaczęli wypytywać o imię i numer telefonu. Kiedy jednak ja zaczęłam spisywać dane urzędników, zaskoczyło ich to i nie wiedzieli, jak reagować. Nikt już nie pytał mojego siostrzeńca o nic więcej.
Dyrektor szpitala więziennego głównie opowiadał o tym, jak ratowali mojego męża i starali się o jego zwolnienie medyczne. Obłudnie twierdził, że zrobili, co mogli. Zwykle osadzony ma prawo do wielu wizyt i rozmów telefonicznych rocznie. Tymczasem mój mąż miał tylko trzy rozmowy telefoniczne z córką. Wydawało im się, że mogą mówić, co chcą.
Urzędnicy byli dobrze przygotowani i bardzo pewni siebie przed wysłuchaniem. W odpowiedzi na słowa prezesa szpitala, młodsza córka i ja wstałyśmy i szczegółowo wyjaśniłyśmy, ile razy próbowałyśmy odwiedzić męża, lecz bezskutecznie. Dyrektor szpitala wpadł w panikę i potrafił jedynie powtarzać przygotowaną wcześniej pisemną wersję wydarzeń. Jasno było widać, że jego słowa nie odpowiadają faktom. Na mój zdecydowany wniosek zgodził się udostępnić nam dokumentację medyczną męża.
Pojechaliśmy więc do więzienia i rozmawialiśmy z biurem nadzoru prokuratury. Po wielokrotnych żądaniach więzienie skopiowało dokumentację z czterech hospitalizacji. Urzędnicy twierdzili, że wydali ponad 100 000 juanów i że zrobili, co mogli.
Jest takie powiedzenie: „Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi”. Po przeanalizowaniu dokumentacji medycznej i nagrań głosowych lekarzy, praktykujący znaleźli pewne nieprawidłowości. Całkowity koszt leczenia 140 000 juanów wyglądał na wysoką sumę, lecz szczegółowe zestawienie pokazało, że 70% czasu hospitalizacji i 85% kosztów przypada na dwie ostatnie hospitalizacje. Odbyły się one w odstępie tygodnia, tuż przed jego śmiercią.
Jakie leczenie wtedy zastosowano? Lekarz prowadzący powiedział, że normalnie nie przyjęliby pacjenta w tak zaawansowanym stanie, gdyby nie naciski więzienia. Taki stan był nieuleczalny nawet w najlepszych szpitalach w Pekinie. Mogli jedynie łagodzić ból i umożliwić rodzinie więcej czasu na odwiedziny. To więc nie były rzeczywiste procedury lecznicze.
Podczas dwóch wcześniejszych hospitalizacji mojego męża wypisywano, gdy jego parametry medyczne nadal były w stanie zagrożenia życia. „Tego także nie można nazwać leczeniem. Nawet grypę leczy się dłużej i za większe pieniądze” – powiedziała ze złością moja córka.
Urzędnicy planowali zakończyć sprawę podczas tego przesłuchania i wypłacić mi 10 000 juanów. Przyjechali tak licznie, aby wywrzeć presję i zmusić nas do podpisania ugody. Lecz efekt był zupełnie inny, niż zamierzali. Gdy to zobaczyli, podnieśli ofertę do 50 000 juanów, ale odmówiliśmy.
W odpowiedzi na to nietypowe przesłuchanie ponownie złożyłam Wniosek o udostępnienie informacji publicznej do więzienia, Prowincjonalnego Biura Administracji Więziennictwa i Departamentu Sprawiedliwości. Nikt nie odpowiedział. Złożyliśmy więc wniosek o ponowne rozpatrzenie administracyjne do władz prowincji. Dopiero to skłoniło Departament Sprawiedliwości do odpowiedzi. Gdy zadzwoniłam do więzienia, nikt nie odbierał. Złożyłam więc skargi – bez żadnej reakcji.
W międzyczasie odwiedziłam również prowadzącego przesłuchania. Z innych źródeł dowiedziałam się, że był on zastępcą dyrektora miejskiego Biura 610. Ponieważ był gospodarzem spotkania, uznałam, że powinien wziąć za nie odpowiedzialność. Postanowiłam więc odwiedzać go raz w tygodniu po przesłuchaniu.
Na początku ochroniarz mówił, że jest w delegacji służbowej; później tłumaczyli, że wyjechał na konferencję. W ciągu sześciu miesięcy odwiedzałam go ponad 20 razy i nigdy się nie spotkałam. Później poinformowano mnie, że przeszedł na emeryturę i nie ma już potrzeby, żebym go szukała. Zapytałam, kto objął jego stanowisko, a oni odpowiedzieli, że nikt nie przejął tej funkcji. Minęły kolejne dwa miesiące i wciąż nie było żadnego następcy.
Tego właśnie urzędnicy się nie spodziewali. Myśleli, że mają wszystko pod kontrolą, planując przesłuchanie; tymczasem stało się ono czymś, czego wszyscy zaczęli unikać.
Bing również był obecny na przesłuchaniu, lecz nie zabrał głosu w imieniu więzienia.
Od gróźb do błagania o porozumienie
Wciąż kontaktowałam się z Prowincjonalnym Biurem Administracji Więziennictwa oraz Departamentem Sprawiedliwości. W zależności od sytuacji wysyłałam różne dokumenty jako odpowiedzi.
W maju 2024 roku Lang został mianowany nowym zastępcą dyrektora więzienia. W przeszłości, gdy mój mąż był osadzony, niezwykle trudno było spotkać się z jakimkolwiek urzędnikiem z więzienia. Jednak po objęciu stanowiska Lang często sam inicjował kontakt i odwiedzał mnie. Więzienie znajduje się setki kilometrów od mojego miasta, a mimo to przyjeżdżał wraz z innymi funkcjonariuszami trzy razy w tygodniu. Uznałam, że to przesada, więc powiedziałam, że w najbliższym czasie wyjeżdżam. Odpowiedział, że to nie problem, poczeka, albo możemy spotkać się w miejscowości, do której jadę.
Pewnego razu pojechałam do Departamentu Sprawiedliwości i była już późna pora. Mimo to Lang znów zadzwonił. Powiedziałam, że jestem w stolicy prowincji. Odparł, że to żaden problem, również jest w tym mieście. Pomyślałam, że Departament Sprawiedliwości powiadomił go o mojej wizycie i wezwał, by przyjechał.
Za każdym razem, gdy rozmawialiśmy, wspominał o konieczności skremowania ciała mojego męża i proponował, że na moje pytania odpowie prokuratura w innym terminie. Odmawiałam i mówiłam, że musimy najpierw rozwiązać te kwestie. Wyglądało na to, że nacisk ze strony wyższych instancji był na niego ogromny. Oznaczało to także, że choć wcześniejsze wysiłki wydawały się bezskuteczne, przynosiły długofalowe rezultaty.
Widząc, że nie ustąpię, Lang zaczął stosować inne formy nacisku. Po śmierci męża moja starsza córka popadła w depresję i nie była zdolna do pracy. Lang więc zaczął nękać moją młodszą córkę, jej męża i mojego starszego zięcia w ich miejscach pracy. Ponieważ są urzędnikami państwowymi, Lang twierdził, że ich kariery, a nawet edukacja ich dzieci będą zagrożone, jeśli nie ustąpię.
To rzeczywiście przestraszyło mojego drugiego zięcia. Pod silnym wpływem propagandy KPCh i stojąc przed awansem, zaczął się martwić. Do tego ich córka miała za kilka lat ubiegać się o przyjęcie na studia. Zaczął więc nalegać, aby moja córka rozważyła rozwód. Gdy córka mi o tym powiedziała, odrzekłam: „Nie martw się. Mogę się z wami wszystkimi zrzec więzi, żeby wasza rodzina nie była przez to dotykana”. Córka powiedziała, że nie o to chodziło. Powiedziałam jej, że i tak planuję wyprowadzić się do siebie, co wszystkim wyjdzie na dobre.
Wyprowadzenie się i zamieszkanie samotnie było dla mnie dużą decyzją. Wiele lat temu byłam kierownikiem sprzedaży. Często wyjeżdżałam służbowo i nie umiałam dobrze gotować, więc zostawiałam w pobliskiej restauracji czek, z którego korzystały moje małe dzieci, a rachunek regulowałam po powrocie. Mój mąż nie miał dużo pracy, więc gotował. Nawet po przejściu na emeryturę to on wciąż gotował. Po jego aresztowaniu przeprowadziłam się do młodszej córki. Teraz musiałam nauczyć się samodzielności. Zaczęłam gotować, a córki często przynosiły mi jedzenie. Przyzwyczaiłam się do tego życia, a ponieważ mieszkałam sama, miałam też więcej swobody.
Lang skontaktował się również z lokalną PLAC i zagroził, że zmobilizuje cały system sądowniczy prowincji, aby rozwiązać sprawę mojego męża. Gdy spotykałam się z innymi praktykującymi, zauważyliśmy, że ktoś nas śledzi i podsłuchuje. Aby zmniejszyć presję na innych praktykujących, zaczęliśmy spotykać się rzadziej.
Lang nadal często próbował ze mną rozmawiać. Było to dla mnie uciążliwe, a dodatkowo utrudniało spotkania z praktykującymi. Przez pewien czas odmawiałam więc spotkań. Moja młodsza córka zatrudniła świeckiego prawnika, aby negocjował z więzieniem.
Ponieważ Lang często przychodził do miejsc pracy mojej młodszej córki i moich zięciów, ich współpracownicy mieli tego dość. Często mówili Langowi, żeby wyszedł, ponieważ osoby, których szuka, były nieobecne. Moja córka i zięciowie również stracili cierpliwość. Powiedzieli Langowi, że to moja osobista decyzja i oni nie są w stanie nic zrobić. Lang przestał być wrogi, a jego zachowanie stało się uprzejme.
Po pewnym czasie pojechałam do stolicy prowincji, aby spotkać się z urzędnikami z Departamentu Sprawiedliwości, Biura Administracji Więziennictwa oraz władz prowincji. Powiedziałam, że mój mąż nie żyje od trzech lat. Jeśli sprawa nie zostanie rozwiązana, pojadę do Pekinu. Władze prowincji powiedziały, żebym nie jechała do Pekinu, i zapewniły, że się tym zajmą. Departament Sprawiedliwości później ponaglił Biuro Administracji Więziennictwa, by zajęło się moją sprawą. Poproszono mnie też o dodatkowe informacje i skontaktowano się z moim prawnikiem.
Pewnego dnia w tym roku mój prawnik powiedział, że więzienie zgodziło się zwiększyć kwotę odszkodowania i poprosiło o spotkanie. Zgodziłam się i spotkaliśmy się w miejscu pracy mojej młodszej córki — obecni byli Lang oraz jego przełożony.
Na początku zażądałam 300 000 juanów. Powiedziano, że to zbyt dużo. Ostatecznie uzgodniliśmy 198 000 juanów. Nie była to kwota, której oczekiwałam, ale widząc, jak błagają o dojście do porozumienia i jak rezygnują nawet z własnych diet wyjazdowych, aby pokryć odszkodowanie, zgodziłam się.
Ciało mojego męża zostało skremowane.
Patrząc na te lata, współpracowałam z wieloma urzędami: więzieniem, prowincjonalnym Departamentem Policji, Prowincjonalnym Biurem Administracji Więziennictwa, władzami prowincji, Prowincjonalną Federacją Kobiet, miejską PLAC, lokalną policją, sądem, Departamentem Sprawiedliwości, sądem apelacyjnym oraz Komisją Kontroli Dyscypliny. Moje doświadczenie jest takie, że nie powinniśmy się bać, nawet jeśli urzędnicy są agresywni. Jeśli pamiętamy, kim jesteśmy i że przyszliśmy pomóc Mistrzowi ratować ludzi, połączymy się z boską mocą. To powstrzyma zło i potwierdzi Dafa. Nasze współczucie także pomoże ocalić ludzi.
Sprawa dotycząca więzienia została już zakończona. Planuję skontaktować się z Departamentem Sprawiedliwości (za odmowę zwolnienia mojego męża ze względów medycznych), z policją (za konfiskatę naszych prywatnych rzeczy) oraz z Agencją Ubezpieczeń Społecznych (za potrącanie mojej emerytury). Prawdziwym celem jest powiedzenie im prawdy o Dafa i prześladowaniach, aby przestali w nich uczestniczyć. To pomoże powstrzymać prześladowania, pomoże tym urzędnikom oraz potwierdzi Dafa.
To są moje osobiste doświadczenia. Mam prawie 80 lat i wykształcenie na poziomie szkoły średniej. Wiem, że wszystko, co zrobiłam, nie byłoby możliwe bez wskazówek Mistrza i wsparcia lokalnych praktykujących. Chcę także podziękować praktykującym z Forum Prawnego i wszystkim, którzy bezinteresownie pomagali.
(Koniec)
(Wybrany artykuł na 22. Chińską Konferencję na Minghui.org)
Tekst oryginalny ukazał się w wersji anglojęzycznej na stronie en.Minghui.org dnia 3 grudnia 2025 roku.
Copyright © 1999-2025 Minghui.org. Wszelkie prawa zastrzeżone.